Zakochana w rozwoju osobistym

Zakochana w rozwoju osobistym

piątek, 15 lipca 2016

Wakacyjnie...

Wakacje stanowczo nie służą rozwojowi. Odkąd się obroniłam trudno mi sięgnąć po książkę, czy zwyczajnie wywiązywać się sama przed sobą z wcześniej wytyczonych celów. Nie tak, że nic się nie dzieje, bo się dzieje i to mocno, jednak przytłoczona nadmiarem obowiązków, a z drugiej strony "przeedukowana" przed obroną, mam awersję do czytania. Mam nadzieję, że już wkrótce to się skończy i wrócę do swoich nawyków, a tak naprawdę odtworzę te ścieżki neuronalne na nowo. Każdy, kto chce się rozwijać wie, że pierwszym krokiem jest określenie celów. Pisałam już o tym, a dzisiaj napiszę, jakie cele ostatnio zrealizowałam :) W czerwcu byłam w Londynie. Zachwycona marcowym wypadem do Szwecji postanowiłam, że na mojej liście celów do zrealizowania będą podróże. Nie musi to być nic wydłużonego w czasie i nie wiadomo jak drogiego, jednak musi być samolot! :D W Londynie odwiedziłam moją przyjaciółkę z lat liceum, mieszkałyśmy razem w internacie. Poleciałam w piątek wieczorem, wróciłam w poniedziałek o północy. Sam Londyn uroczy, zwłaszcza wszystkim znany z TV fajny, zadbany. Inne dzielnice już mniej.




Wspaniała była niewątpliwie podróż samolotem :D  W stronę do Londynu, kiedy wyjeżdżałam z domu do Poznania strasznie lało, a dodatkowo wiało niemiłosiernie. Rano byłam w Poznaniu na terapii z synem i pozalewane ulice zmroziły krew w moich żyłach. Żeby dojśc do miejsca docelowego musieliśmy zdjąć buty, skarpetki i brnąć w wodzie do połowy łydek. Zdjęcia nie oddają tego co było, bo woda szybko ustępowała, a  zdjęcia zrobiłam jak już oddałam syna pod opiekę terapeutki:





Wracam jednak do samolotu: przed wylotem wiatr się uspokoił, więc mogliśmy bezpiecznie wystartować. Uwielbiam latać. Są to dla mnie takie emocje, że nawet turbulencje uwielbiam! Haha! Lądowanie wyglądało dosyć przerażająco, bo nie zgadniecie co się stało: w Londynie LAŁO!!! Hahaha! Droga powrotna była bardziej ekscytująca, gdyż gdy po ponad 2,5 godzinnym opóźnieniu w końcu wsiadłam do samolotu dość długo nie mógł on opuścić płyty lotniska, gdzie nas "załadowano". A to nie nasza kolej na start, a to znowu brakowało obsługi naziemnej, a to to, a to tamto. Minęła chyba godzina, w końcu kapitan informuje nas, że będziemy kołować na pas startowy. Kołujemy dosyć długo, widzę przez okno, że nasz samolot jest jakiś 7 może 8 w kolejce do startu. Wygląda to mniej więcej tak, że jeden samolot startuje, dwa lądują (na tym jednym pasie!). Opóźnienia wynikły z burz nad Europą, ponoć :) W końcu to nasz samolot ma startować! Minęło kolejne 30 minut. Wjeżdżamy na pas startowy, kołujemy, kołujemy, kołujemy.... I już wiem, ze nic się nie wydarzy, samolot już powinien wznosic się w górę, a my kołujemy. Nagle skręcamy, a kapitan informuje nas, że silniki chodziły zbyt długo, a paliwa nie starczy na lot do Poznania! Wracamy więc na płytę, otwierają się drzwi, czekamy na obsługę i tankowanie. Wylatujemy godzinę później. Jakie szczęście, że miałam kanapkę w torbie, bo chyba umarłabym z głodu! W domu miałam być ok 19, a byłam po 24. Na szczęście wróciłam cała i zdrowa :) 

Kolejka za nami do startu!









Tym sposobem kolejny cel osiągnięty!